Władysław Henryk Piotrowski
 
Piotrowscy ze Strachociny w Ziemii Sanockiej

 

5. Trudne lata

Opis czasów |  Wołacze-Piotrowscy |  Berbecie-Piotrowscy |  Piotrowscy „spod Stawiska”
Giyry-Piotrowscy |  Rodzina Piotrowskich „z Kowalówki” |  Kondy-Piotrowscy
Piotrowscy „spod Mogiły” |  Błaszczychy-Piotrowscy |  Frynie-Piotrowscy
„Błażejowscy”-Piotrowscy |  „Kozłowscy”-Piotrowscy |  Szumy-Piotrowscy

      Błaszczychy-Piotrowscy:

      Przydomek „Błaszczychy” zasadniczo odnosi się do potomków Błażeja Piotrowskiego z drugiego małżeństwa, z Małgorzatą z Żyłków-Żuchowskich. Błażej prawdopodobnie był za życia określany jako Piotrowski „z Kowalówki”, podobnie jego młodsi bracia, Franciszek i Marcin. Dopiero po śmierci Błażeja wdowę po nim i jej synów zaczęto nazywać „Błaszczychami”. Z biegiem czasu określenie to zaczęto stosować do przyjeżdżających w odwiedziny do krewniaków w Strachocinie potomków młodszych braci Błażeja, Franciszka i Marcina, a także rodzinę syna Błażeja z pierwszego małżeństwa, Feliksa. Wszyscy oni wyemigrowali z rodzinnej wsi. My zostajemy przy nomenklaturze może nie do końca właściwej, ale używanej powszechnie we wsi.

      Dzieci Błażeja:

      Syn Błażeja z pierwszego małżeństwa z Marianną Radwańską, Feliks (ur. 1.01.1873r.), został jako młody chłopak wzięty na wychowanie przez swojego wuja, brata matki, ks. Feliksa Radwańskiego, proboszcza w Leżanach koło Jasła. Nie było to wynikiem złego traktowania Feliksa przez drugą żonę Błażeja, lecz zwyczajowym zachowaniem wuja, bardzo często księża pomagali materialnie rodzinie w wychowaniu i kształceniu dzieci. Tym bardziej w tym przypadku, po śmierci Marianny, było to czymś naturalnym. Po śmierci Błażeja ks. Feliks został wyznaczony przez cesarsko-królewski sąd w Sanoku prawnym opiekunem siostrzeńca. Młody Feliks ukończył gimnazjum w Jaśle i studia prawnicze w Krakowie.
      Po studiach rozpoczął pracę jako prawnik w Nowym Sączu. Tam osiadł, ożenił się i doczekał czwórki dzieci, Jerzego, Stanisława, Wandy i Kazimiery. Z biegiem czasu awansował i został sędzią okręgowym, podczas I wojny światowej służył w armii austriackiej (był oficerem rezerwy), dosłużył się stopnia majora. Po wojnie powrócił do Nowego Sącza, gdzie mieszkał do końca życia. W latach 20-tych utrzymywał jeszcze kontakty z rodziną w Strachocinie, odwiedzał ją okazyjnie. Później, po śmierci Małgorzaty, kontakty te powoli wygasły. Dzieci Feliksa otrzymały wykształcenie i wywędrowały w świat, po śmieci ojca zupełnie zapomniały o swoich krewniakach w Strachocinie. Feliks zginął tragicznie, prawdopodobnie popełnił samobójstwo. O dalszych losach jego potomków nie mamy żadnych wiadomości.

      Najstarszy syn Błażeja z drugiego małżeństwa z Małgorzatą Żyłką-Żuchowską, Jan (ur. 12.09.1879r.), w chwili śmierci ojca miał zaledwie 11 lat. Szybko jednak wchodził w rolę gospodarza. Już jako 12 – 13-letni chłopak wykonywał najcięższe prace polowe, łącznie z orką i koszeniem, a także brał udział w zebraniach wiejskich jako pełnoprawny uczestnik. Był chłopakiem bardzo poważnym, rozsądnym, chociaż szalenie nieśmiałym (cecha powszechna wśród Piotrowskich). Jako najstarszy z synów został przeznaczony do pozostania na roli i dziedziczenia ojcowskiego gospodarstwa.
      W 1909 r. Jan ożenił się z Pauliną z Giyrów-Piotrowskich, córką Floriana i Marianny z Romerowiczów, ur. 13.08.1892 r. w Strachocinie. Rodzina Pauliny została przedstawiona w części dotyczącej Giyrów-Piotrowskich. Ślub odbył się w strachockim kościele, po ślubie dość huczne wesele, wspominane przez Paulinę do późnej starości. Paulina wprowadziła się do domu Błaszczychów-Piotrowskich. Jan i Paulina doczekali się trzech synów, Stanisława (ur. 14.04.1910r.), Kazimierza (ur. 4.01.1912r.) i Władysława (ur. 25.09.1914r.).

      Po śmierci Floriana Giyra-Piotrowskiego (9.04. 1913r.), ojca żony, Jan zostaje decyzją C.k. Sądu Powiatowego w Sanoku współopiekunem małoletniego rodzeństwa Pauliny. Dekret ustanowienia współopiekunem zachował się w aktach rodzinnych, nakłada on na Jana obowiązek „nakłaniania małoletnich do uczciwości i cnoty, wychowywania stosownie do stanu na użytecznych obywateli, bronienia w Sądzie i poza Sądem, zarządzania wiernie i starannie majątkiem i stosowania się we wszystkiem do przepisów ustawy.” Do małoletnich podopiecznych zaliczona została także Paulina, która w dniu wydania dekretu (9.06.1913 r.) nie miała jeszcze 21 lat. Nie ma wśród nich najstarszego brata Pauliny, Jana, i zmarłej wcześnie siostry Magdaleny.
      Po wybuchu I wojny światowej Jan, podobnie jak większość mężczyzn we wsi, został zmobilizowany. Razem ze swoim zaprzęgiem konnym zostaje przydzielony do taborów (wcześniej nie odbywał służby wojskowej jako „jedyny żywiciel rodziny”). Początkowo odbywał służbę w twierdzy Przemyśl, która już w pierwszej fazie wojny została oblężona przez wojska rosyjskie. Po upadku twierdzy (22.03.1915 r.) i zajęciu jej przez Rosjan, udało mu się uchronić przed niewolą, przedarł się z niedobitkami załogi przez rosyjski pierścień okrążenia i uciekł do Strachociny. Po kilkudniowym pobycie w domu zgłosił się do komendy wojskowej w Sanoku, został ponownie wcielony do służby i skierowany tym razem na front włoski. Jak już przedstawiono w cz. I, walki na tym froncie były szczególnie ciężkie. W górzystym terenie Włochom skutecznie pomagała amerykańska technika. Na najcięższe, najbardziej zagrożone, odcinki frontu kierowane były po stronie austriackiej bitne jednostki górali galicyjskich. Straty wśród wojsk cesarskich były ogromne. W jednej z bitew, w pobliżu miejscowości Hudi Log (w języku słoweńskim nazwa ta znaczy „złe miejsce”), w dniu 21 listopada 1915 r. oddał swoje życie „za cesarza i ojczyznę„ 36-letni Jan Błaszczycha-Piotrowski. Miejscowość Hudi Log znajduje się w dzisiejszej Słowenii, kilkanaście kilometrów na wschód od granicznej (z Włochami) rzeki Socza (kilkanaście kilometrów na południe od miasta Nowa Gorica), nad którą toczyły się najcięższe walki frontu austriacko-włoskiego. Bliższe okoliczności śmierci Jana nie są znane. Paulina otrzymała list od jego kolegi z pola walki (ocenzurowany), ale nie dochował się do naszych czasów. Według tego listu, otrzymał on postrzał w brzuch pociskiem odłamkowym tzw. dum-dum. Zmarł kilka godzin później.
      W pamięci najbliższych Jan pozostał jako człowiek bardzo poważny, sumienny, niezwykle uczciwy. W młodości bardzo nieśmiały (nieledwie chorobliwie), z czasem stał się bardziej towarzyski lecz do śmierci nieśmiałość pozostała w nim. Był bardzo pobożny (w odróżnieniu od swojego ojca), według relacji jego żony Pauliny, przy pracy, w polu czy w oborze, zawsze odmawiał różaniec. Nie był specjalnie urodziwy. Jedyne zachowane zdjęcie, pochodzące prawdopodobnie z 1903-04 roku, przedstawia go w grupie Strachoczan ubranych w reprezentacyjne stroje Straży Pożarnej, wzorowane na strojach ludowych (potlonki, rogatywki), razem z młodszym bratem Kazimierzem. Stoi niski, z szerokimi ramionami, z rogatywką nisko nasuniętą na oczy, szeroko otwarte (aby wydawały się większe, jak mówiono w rodzinie). Twarz okrągła, regularna, mały wąsik pod wydatnym nosem, w sumie sylwetka mocna, może zbyt krępa. Był niezwykle silny i żywotny, w kontraście do tego, charakter miał bardzo łagodny. Wczesna śmierć nie pozwoliła mu na jakieś większe sukcesy na szerszym polu publicznym. Jak wiadomo, z wystąpieniami publicznymi miał ogromne problemy. Mimo to był wśród organizatorów Straży Pożarnej, a także działaczy Kasy Zapomogowej.
      Paulina w wieku zaledwie 23 lat została wdową i jako wdowa przeżyła 52 lata po śmierci męża. Po wojnie, razem z teściową Małgorzatą, odbudowała gospodarstwo i prowadziła je z dużym powodzeniem. Trochę pomagali jej finansowo bracia Jana z Ameryki. W 1920r. dosięga ją kolejny cios - ofiarą szalejącej w Strachocinie epidemii szkarlatyny padł najmłodszy syn - Władysław. W 1922 r. Paulina otrzymała decyzję o przyznaniu przez Państwo Polskie renty wdowiej po Janie w wysokości 75 marek rocznie plus dodatek 33 marki na każdego z synów. Decyzja obowiązywała wstecz, od 1.11.1918 r. (pierwszego dnia niepodległości). dokument ten przechował się w archiwum rodzinnym.
      Za pieniądze z renty i przy finansowym wsparciu szwagrów w Ameryce, Paulina zbudowała nowy dom mieszkalny. Był to typowy na owe czasy dom, drewniany, z częścią mieszkalną i inwentarską pod jednym dachem, kryty dachówką. Jak już wspomniano, Paulina dobrze radziła sobie jako gospodyni prowadząca gospodarstwo. Umiejętnie postępowała ze służbą, była zdecydowana przy wynajmowaniu pomocy do prac polowych, nie dawała się oszukać żydowskim sprzedawcom w Sanoku czy karczmarzowi Gierszyniowi w Strachocinie. W sprawach spornych nie wahała się stawać przed sądem. Zachował się pozew sądowy z 1925 r. przeciwko Paulinie, wniesiony przez córki Abrahama Schluesselfelda, Chanę i Leję, w sprawie zaległej kwoty 26 zł. Pozew określa „stosunki majątkowe dłużniczki” jako bardzo dobre. Koszta pozwu w sprawie o 26 zł wyniosły 10 zł 45 gr ! Jak zakończyła się sprawa nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że takich i podobnych spraw miała Paulina więcej, stawienie się w sądzie nie było dla niej czymś nadzwyczajnym (także często w charakterze świadka).
      Paulina była dewocyjnie religijna, nieustannie przesiadywała w kościele, jako młoda wdowa była pod dużym wpływem proboszcza, księdza Barcikowskiego (na starość to się zmieniło, nie podobali się jej kolejni księża), regularnie, w każde święto maryjne, chodziła pieszo na pielgrzymkę do odległej ok. 20 km Starej Wsi, do cudownego obrazu w klasztorze OO. Jezuitów, często pielgrzymowała pieszo do Kalwarii Pacławskiej, odległej ok. 70 km od Strachociny. Jedynymi książkami w domu były książeczki do nabożeństwa, opis dróżek kalwaryjskich z Kalwarii Pacławskiej (z historią obrazu i opisami cudów) i gruby tom „Życia i męczeńskiej śmierci Pana naszego Jezusa Chrystusa według widzeń Błogosławionej Katarzyny Emmerich” zakupiony od ks. Barcikowskiego. Paulina zmarła 27.04.1968r., została pochowana na strachockim cmentarzu.

      Kolejny syn Błażeja, Wojciech (ur. 18.04.1882r.), miał charakter zupełnie różny od swojego starszego brata Jana. Był niesłychanie nerwowy, porywczy i gwałtowny. O jego gwałtowności i nerwowości krążyły w rodzinie legendy. Był bardzo zdolnym kołodziejem (nie tylko, był uzdolniony wszechstronnie), potrafił wykonywać piękne wozy konne, sanie i bryczki, ale w wypadku gdy mu się coś nie udawało (w jego mniemaniu, a był w stosunku do swojej roboty bardzo wymagający), szalał, mimo że często była to końcowa faza budowy, wpadał w taką furię, że niszczył całą robotę i zaczynał od nowa. Do tego był lekkoduchem, człowiekiem mało odpowiedzialnym. O jego swoistej fantazji, a zarazem osobliwości świadczy anegdota przechowywana w rodzinie, która mówi jak to potrafił wyrzucić nowe kalosze i wrócić do domu boso bo mu się nie chciało podnieść jednego z nich, gdy mu wpadł w błoto. Do legendy rodzinnej wszedł z określeniem „dziki Wojtek”. Dość przystojny jak na rodzinę Błaszczychów-Piotrowskich (nie potwierdzają tego zdjęcia z późniejszego, amerykańskiego, okresu), często bawił się na weselach i zabawach, „podrywając” dziewczyny i hojnie stawiając „kolejki” kolegom. Matka i starszy brat mieli ciągłe kłopoty z nim, nierzadko zmuszeni byli płacić jego długi u miejscowych i sanockich Żydów. Długo nie mógł znaleźć żony i ustabilizować swego życia.
     
Wydawało się, że jego „wybranką serca” będzie Anna Pielech (ur. 25.07.1888r.), córka Stanisława i Anieli Daszyk. Prawdopodobnie miał z nią nieślubnego syna, ale z jakiegoś powodu nie doszło do ślubu. Może Wojciech zmienił plany, może nie uzyskał zgody matki Małgorzaty, która rządziła twardą ręką w domu, nie wiadomo. Wreszcie postanowił ruszyć za ocean, śladem swoich młodszych braci, którzy wyemigrowali wcześniej i zdążyli się tam zagospodarować. Zakupił bilet okrętowy za pożyczone pieniądze i ruszył w świat.
      Wojciech, przybył do Nowego Jorku z Liverpoolu w Anglii na statku s/s „Mauretania” (był to słynny transatlantyk Cunard Line zbudowany w stoczni Swan, Hunter i Richardson w Newcastle, o pojemności 31 550 BRT, długości ok. 240 m, prędkości ponad 25 węzłów - w swojej historii „Mauretania” osiągnęła prędkość 32 węzły!, w 1907 r. zdobyła Błękitną wstęgę Atlantyku, którą dzierżyła przez 22 lata).
      Na ziemi amerykańskiej stanął w dniu 20 maja 1913 r. Ze swoim gwałtownym charakterem i swoistym poczuciem honoru, nie czuł się najlepiej w nowym kraju, mimo pomocy braci. Nigdzie nie mógł zapuścić korzeni, wędrował po całych Stanach, był m.in. w Kalifornii, wreszcie osiadł w Detroit, w pobliżu swojego brata Franciszka.
      Zachowała się jego „Declaration of intention” (Deklaracja intencji, zamiaru), złożona 8 maja 1929 r. w Sądzie Okręgowym hrabstwa Wayne w stanie Michigan. Wojciech mieszkał wtedy w Hantramck przy Yeamans Street 3405. Adalbert (takie imię nosił w USA) Piotrowski był rasy białej, karnacji jasnej, ważył 155 funtów (ok. 70 kg), wzrostu 5 stóp 6 cali (ok. 168 cm), włosy brązowe, oczy niebieskie. Wojciech deklaruje, że „nie jest anarchistą, nie jest poligamistą, ani nie uznaje praktyk poligamicznych, jego intencją w dobrej wierze jest stać się obywatelem USA i stale tam zamieszkiwać, tak mu dopomóż Bóg”.
      Wojciech imał się różnych zawodów, w późniejszym okresie podjął pracę w American Screw Products w Detroit przy Martin Avenue jako „2-nd operation”, gdzie pracował aż do przejścia na emeryturę. Nie ożenił się, przeszedł przez życie samotnie, być może miało to związek z Anną z czasów młodości. Uważany był przez rodzinę za dziwaka nie przystającego do przyjętych norm. Pod koniec życia przeniósł się do Toledo, w pobliże swojego młodszego brata Kazimierza, który się nim opiekował. Zmarł w 1949r., prawdopodobnie popełniając samobójstwo (w rodzinie niechętnie o tym mówiono). Pochowany został w Toledo, w stanie Ohio.

      Kolejny syn Błażeja, Franciszek (ur. 28.12.1884r.), podobnie jak starszy brat Wojciech, został oddany na naukę zawodu kołodzieja- .stolarza. Była to tradycja rodzinna, młodsi synowie Piotrowskich bardzo często uprawiali ten zawód, uważany w Strachocinie za godny szacunku. Jako młody chłopak odbył obowiązkową służbę wojskową.
      Zachowała się jego książeczka wojskowa (Militaerpass). Jaeger Franz Piotrowski rozpoczął służbę w roku 1906, w wieku 21 lat, w C.k. „Feldjaegerbataillon No 4, 3 Feldkompagnie” w Braunau, w Austrii. Miał 163 cm wzrostu, numer butów wojskowych 15, z zawodu był rolnikiem i kołodziejem. W czasie służby został odznaczony Wojskowym Krzyżem Jubileuszowym. Zwolniony do rezerwy 14.09.1909 r., powrócił do Strachociny, o czym świadczy zapis w książeczce. Następny zapis mówi o wymeldowaniu się Franciszka ze Strachociny, prawdopodobnie w związku z wyjazdem do Ameryki. Wójtem w Strachocinie był wtedy Maciej Dąbrowski. Ciekawie wygląda pieczęć gminna przedstawiająca rolnika orzącego pługiem ciągnionym przez konia, umieszczonego w owalu utworzonym przez napis: Urząd Gminny w Strachocinie (prawdopodobnie była to standardowa pieczęć używana we wszystkich gminach wiejskich). W zapisach w książeczce uderza bardzo niski wzrost Franciszka, niski wzrost był regułą w rodzinie Błaszczychów-Potrowskich (także w większości rodzin Piotrowskich).
      Nie widząc dla siebie perspektyw na przyszłość, Franciszek postanawia (razem z młodszym bratem Kazimierzem), wzorem wielu strachockich rodaków, wyjechać do Ameryki. Koszty wyjazdu były duże, rodzina musiała się zadłużyć aby sfinansować wyjazd braci. Zachowały się dokumenty dotyczące pożyczki 600 koron, którą zaciągnął Franciszek u Jana Rogowskiego, sąsiada i dalekiego krewniaka Błaszczychów-Piotrowskich, pod zastaw swojej części w gospodarstwie rodzinnym w 1910 r. Dług został zwrócony przez matkę Małgorzatę w 1917 r., zapewne z pieniędzy przesłanych przez Franciszka z Ameryki.
      Franciszek z Kazimierzem przybyli do Ameryki 10 kwietnia 1910 r., na pokładzie statku s/s „President Grant”. Najpierw odwiedzili w Altoonie, w Pensylwanii, swojego kuzyna Andrzeja (Andrew Joseph) Błaszczychę-Piotrowskiego. Tutaj zatrzymali się tylko na krótko i już 8 maja 1910 r. przybyli do Rossford koło Toledo w stanie Ohio, gdzie mieszkał ich wuj Józef (Joe) Żuchowski z Bażanówki, postać znana w miasteczku i szanowana (jego syn Frank był w późniejszym okresie burmistrzem Rossford). Żuchowscy mieli dom przy Bacon Street, tutaj zamieszkali i podjęli pracę (za protekcją wuja) w Ford Glass Co.
      W 1913 r. Franciszek ożenił się z Anielą (Angelą) Malik. Aniela była córką imigrantów z okolic Krosna, urodziła się 13 listopada 1893r. Polacy w Ameryce trzymali się razem, należeli do tych samych polskich parafii, stąd i małżeństwa były kojarzone w swoich kręgach, do tego stopnia, że kojarzone są pary pochodzące z tych samych lub sąsiednich wsi.
      13 kwietnia 1914r. przyszła na świat pierwsza przedstawicielka Błaszczychów-Piotrowskich w Nowym Świecie, Eugenia (Eugene), znana w rodzinie amerykańskiej jako Jean. Prawdopodobnie nosiła jeszcze imię Stanisława (Stella), które nadał jej Franciszek, ale imię to nie przyjęło się i nie było używane. 26 września 1916r. przyszedł na świat pierwszy syn Franciszka, Edward Franciszek (Eduard Francis). W 1918r. urodził się drugi syn, Chester, niestety, rok później zmarł. 1.08.1921r. urodziła się druga córka Franciszka, Helen.

      Franciszek i Kazimierz, zachęceni pomyślnym startem w Ameryce, zdecydowali się na założenie sklepu z obuwiem, początkowo w odległym Detroit (rokującym większy interes), w końcu jednak w Rossford. W 1922r., wprowadzili się ze swoim wymarzonym sklepem do kilku pokoików w budynku sklepu żywnościowego „Mierzewski”. W tym czasie wybuchł pożar na sąsiedniej ulicy, spalił się doszczętnie sklep Dietza. Brat Kazimierz kupił działkę po wypalonym sklepie przy Dixie Street 358 i zbudował budynek, do którego bracia przenieśli swój sklep. Sklep nosił nazwę „Rossford Shoe Store Piotrowski Bros.” (Sklep obuwniczy Rossford - Bracia Piotrowscy). W drugiej części budynku wynajęła lokal znana firma Edison Co. Interes w małym Rossford szedł jednak słabo i Franciszek postanawił powrócić do dawnego pomysłu ze sklepem w Detroit. W 1924r. Franciszek przeprowadził się z rodziną do Detroit, gdzie kupił dom za 8400 dolarów. Na owe czasy była to duża suma, świadczy to o zamożności Franciszka. Część tej sumy wyłożył brat Kazimierz tytułem spłaty udziału w sklepie. Franciszek niedługo cieszył się z nowego domu. Zmarł 28 listopada 1929 r., licząc zaledwie niespełna 45 lata. Aniela po śmierci męża nie wyszła powtórnie za mąż, wychowywała dzieci borykając się z dużymi trudnościami finansowymi. Najgorsze były lata 1929 – 33, okres Wielkiego Kryzysu. Aniela zmarła 11.06.1963r. Została pochowana w Detroit obok męża.

      Kolejny syn Błażeja, Kazimierz (ur. 12.08.1887r.), w sposób harmonijny połączył w swoim charakterze cechy swoich starszych braci, Jana i Wojciecha. Zdolny, dynamiczny, jednocześnie rozsądny i zrównoważony. Jako młody chłopak razem ze starszym bratem Janem był jednym z organizatorów strachockiej Straży Pożarnej. Na zachowanym historycznym zdjęciu Straży prezentuje się korzystnie, dość wysoki (jak na Błaszczychę-Piotrowskiego), przystojny. Za młodu, podobnie jak starsi bracia, oddany został przez matkę do nauki zawodu kołodzieja-stolarza. W 1910r. razem z bratem Franciszkiem wyjechał do Ameryki. Początki pobytu Kazimierza przedstawiono w części dotyczącej brata Franciszka. Kazimierz krótko pracował w Ford Glass Co., po trzech latach przeniósł się do pracy przy remoncie wagonów w Wabash Railroad. Pracował tutaj w swoim zawodzie, jako stolarz. Jego kolegą w pracy był Antony Żebracki, pochądzący z sąsiedniej Bażanówki.
      26 maja 1914r. Kazimierz ożenił się ze Stanisławą (Stellą) Josephine Tutak, córką imigrantów ze wsi Głębokie k/Beska, wioski ok. 12 km na zachód od Strachociny. Ślub odbył się w kościele Św. Marii Magdaleny, udzielał go ks. Franciszek Celusta. Stella urodziła się już w USA, jej rodzice przybyli do Ameryki ze starszym rodzeństwem Stelli, ojciec nosił imię Jan, jego rodzicami byli Maciej i Jadwiga z Mazurów Tutakowie, matka Magdalena, nosiła rodowe nazwisko Adamek. Magdalena była położną, przy jej pomocy przyszło na świat wielu mieszkańców Rossford pochodzenia polskiego i ukraińskiego. Stella miała dwie siostry i czterech braci. Ich potomkowie żyją w USA, wielu z nich osiągnęło znaczne sukcesy w życiu, stali się zamożnymi i wykształconymi członkami amerykańskiej „upper middle class”.
      6 lipca 1915r. urodził się pierwszy mężczyzna Błaszczycha-Piotrowski za oceanem, syn Kazimierza, Bolesław (Benny). Kazimierz mieszkał z rodziną w domu wuja Józefa Żuchowskiego przez dwa lata. W 1916r. zakupił działkę przy Walnut Street od Ford Glass Co. i rok później, przy pomocy wuja, Piotrowscy pobudowali dom. Po kilku latach Kazimierzowi urodziły się kolejne dzieci, 24.11.1920r. Anna Irena (Ann Irene), a 4.02.1923r. Rozalia Weronika (Rose).

      Razem z bratem Kazimierz zakłada sklep obuwniczy pod nazwą „Rossford Shoe Store Piotrowski Bros.”, a kiedy Franciszek przeprowadził się do Detroit, Kazimierz został jedynym właścicielem sklepu (zapłacił bratu 1000 dolarów za jego udziały). Oprócz prowadzenia sklepu Kazimierz zajmował się także naprawą obuwia, chociaż w Ameryce naprawianie było coraz rzadsze.
      Kazimierz był człowiekiem bardzo aktywnym. Działał w polskich organizacjach, był działaczem Polish National Alliance (Polski Związek Narodowy), był przez dwie kadencje jego prezydentem w Rossford. Był także delegatem na ogólnoamerykański zjazd P.N.A. Był bardzo religijny, nigdy nie opuścił niedzielnej mszy w kościele Św. Marii Magdaleny w Rossford. Najbliższymi przyjaciółmi Piotrowskich byli Żuchowscy, wuj Joe i jego rodzina. Żuchowscy mieli trójkę dzieci, dwu synów, Franka i Chestera, i córkę Angelę. Wnuków doczekali się aż 22! Frank (późniejszy burmistrz Rossford) miał 14 dzieci. Oczywiście, bardzo bliskie więzi łączyły Piotrowskich z rodziną Stelli, Tutakami.
      Kazimierz utrzymywał także bliski kontakt z rodziną w Strachocinie, często pisywał listy. Kilka z nich się zachowało. Pisane są na papierze firmowym sklepu „Rossford Shoe Store Piotrowski Bros.”. W lewym górnym rogu znajduje się napis „Piotrowski Bros,”, w prawym rogu slogan reklamowy „We fit your feet” (My ubieramy Twoje stopy). Pod nazwą sklepu napis: „Shoes for the whole family” (buty dla całej rodziny). Pisał na maszynie (jeden list zachował się odręczny), jedynie podpis jest odręczny. Styl listów jest trochę nieporadny, zdarzają się błędy, z ortograficznymi włącznie, ale jeżeli uwzględnić fakt, że pisze je człowiek po kilkunastoletnim pobycie poza krajem, świadczą one dobrze o autorze (i szkole którą ukończył). W liście z 1931r. Kazimierz narzeka na źle idące interesy. W tym czasie Wielki Kryzys zmusił go do zamknięcia sklepu. Wrócił do pracy jako cieśla i pracował w tym zawodzie aż do emerytury.
      Dzieci wychowywał po polsku, o czym pisze w listach. Język polski wychodził jednak powoli z użycia w jego domu. Żona Stella była już Amerykanką, wolała mówić po angielsku. Najmłodsza córka Rose po latach wspominała, że matka z dziećmi rozmawiała po angielsku, ojciec często po polsku. Kazimierz do końca życia mówił po angielsku z „akcentem”, ale na tle innych Polaków jego angielski był więcej niż dobry. Kazimierz, mimo że najmłodszy z braci, z biegiem czasu stał się reżyserem życia całej rodziny, zarówno amerykańskiej jej części, jak i polskiej. Z jego listów przebija duża troska o sprawy zarówno brata Wojciecha, bratowej Anieli, jak i bratowej Pauliny i jej synów.
      Kazimierz był okazem zdrowia, prezentował typ „twardziela”, doskonale radzącego sobie w specyficznej atmosferze Ameryki. Był niezwykle pracowity, jeszcze w wieku 80 lat pracował na dachu przy budowie domu jednej z wnuczek. Był uzdolniony manualnie, z jednakową zręcznością budował domy jako cieśla, robił meble jako stolarz, naprawiał buty jako szewc i naprawiał maszyny jako mechanik. A przy tym był handlowcem prowadzącym samodzielnie sklep. Do końca życia czuł się Polakiem, ale jednocześnie Amerykaninem. Nie opuszczał żadnych wyborów, brał udział w uroczystościach patriotycznych i religijnych. Zmarł 13.08.1978r., dzień po swoich 81-szych urodzinach, w szpitalu Św. Wincentego w Toledo. Został pochowany a cmentarzu Calvary w Toledo. Stella zmarła dwa lata później, w 1980r.

      Najmłodszy syn Błażeja, Paweł (ur. 1889r.) zmarł jako dziecko 13.09.1892r. podczas epidemii grypy w Strachocinie. Wszystkie córki Błażeja, jak już podano wcześniej, zmarły w dzieciństwie.

      Dzieci Franciszka i Marcina:

      Potomkowie młodszych synów Michała, Franciszka i Marcina, właściwie formalnie nie należą do „klanu” Błaszczychów-Piotrowskich. Jednak ze względu na fakt, że dość szybko wyprowadzili się ze Strachociny, nie doczekali się właściwego przydomka rodzinnego. Dla innych mieszkańców wsi byli po prostu krewniakami Błaszczychów, dlatego często określano ich, z punktu widzenia formalnego błędnie, Błaszczychami. Dla przejrzystości genealogii pozostaniemy przy tym określeniu w naszym opracowaniu. Niestety, informacje o tych gałęziach Piotrowskich są bardzo skąpe i niepewne.

      Starszy syn Franciszka, Józef (ur. 1878r.), początkowo pozostał na ojcowskim gospodarstwie. Po wyjeździe ojca do Ameryki, do młodszego syna, sam gospodarował na roli wykonując jednocześnie zawód kołodzieja-stolarza (to już tradycja w rodzinie Błaszczychów-Piotrowskich). Z biegiem czasu Józef przeniósł się do Sanoka i tam osiadł na stałe.
      Ożenił się (niestety, na temat żony nie mamy żadnej informacji) i doczekał się 8 dzieci, trzech synów i pięć córek. Synowie to Bronisław (ur. ok. 1906 r.), Mieczysław i Józef (junior), córki to Helena, Czesława (ur. ok. 1913 r.), Władysława, Kazimiera i Michalina.

      O dalszych losach Józefa i jego żony nic nie wiemy. Zmarli zapewne w Sanoku i tam zostali pogrzebani.

      Młodszy syn Franciszka, Andrzej (ur. 26.11.1884r.), jako młody chłopak wyjechał z ojcem do Ameryki, tak jak wielu strachockich rodaków. Początkowo zamieszkali w górniczym mieście Altoona w Pensylwanii, gdzie było stosunkowo łatwo o pracę dla nie znających języka imigrantów z Galicji i gdzie mieszkało kilku rodaków ze Strachociny i okolic. Tutaj zatrzymali się także na krótki okres czasu jego kuzyni, Franciszek i Kazimierz, w swojej drodze do Ohio. Z biegiem czasu Andrzej przeniósł się do Detroit. Nie wiadomo czy towarzyszył mu ojciec Franciszek, prawdopodobnie wrócił on z Ameryki do ojczyzny.
      Andrzej ożenił się w 1914r. z Julią Atalską (ur. 1895r., bliższych danych o jej rodzinie brak), Amerykanką polskiego pochodzenia. Andrzej i Julia mieli czworo dzieci, dwie córki, Leonię Stefanię (ur. 1915r.) i Irenę Jadwigę-Hedwig (ur. 1922r.), oraz dwu synów, Bernarda (ur. 1917r.) i Henry’ego (ur. 1919r.).

      Piotrowscy stanowili rodzinę mocno zamerykanizowaną. W domu w powszechnym użyciu był język angielski. Jednak ciągle utrzymywali bliskie kontakty z miejscową Polonią, w tym z rodzinami Błaszczychów. Bliższych szczegółów z życia rodziny Andrzeja nie znamy. Andrzej zmarł w 1970r., żona Julia zmarła wcześniej, w 1962r.

* * *

      O losach córek Franciszka niewiele wiadomo. Najstarsza, Katarzyna (ur. 1874r.), zmarła w dzieciństwie, w wieku 12 lat, 20.04.1886r. O losach młodszej córki, Wiktorii (ur. 3.5.75r.), nic nie wiemy. Najmłodsza córka Franciszka, z Katarzyną Szmyt, Franciszka (ur. 8.02.1895r.), wyszła za mąż za Jana Szatkiewicza, syna Pawła i Pauliny Szatkiewiczów. Jan pochodził spoza Strachociny, nic bliżej nie wiadomo o jego rodzinie.
      Szatkiewicze doczekali się tylko jednego dziecka, córki Marianny Rozalii (ur. 5.09.1928r.). Marianna wyszła za mąż za strachockiego rodaka, Stanisława Mogilanego (ur. 21.11.1925r.), syna Jana Mogilanego (syn Ignacego Mogilanego i Katarzyny Pielech) i Anny Galant (córka Franciszka Galanta i Franciszki z Klimkowskich). Ślub odbył się 22.10.1946r. Mogilani doczekali się co najmniej jednego dziecka, córki Kazimiery Franciszki, urodzonej 21.09.1947r.

      Syn Marcina Błaszczychy-Piotrowskiego, Teofil (ur. 1889r.), zdobył wykształcenie prawnicze (prawdopodobnie ukończył Uniwersytet we Lwowie). Jako młody człowiek osiadł w Tłumaczu koło Stanisławowa (dzisiejszego Iwano-Frankowska) we wschodniej Galicji, gdzie otrzymał w sądzie posadę notariusza. Tam ożenił się z Bronisławą Prokop (ur. 1896r.), piękną, młodziutką dziewczyną z Tłumacza. Rodzice Bronisławy byli zamożni, byli właścicielami dużego majątku rolnego, Bronisława dostała bogaty posag, dzięki któremu młodzi Piotrowscy mogli wybudować duży, murowany, piękny dom. Bronisława miała trójkę rodzeństwa, brata Włodzimierza i dwie siostry, Joannę (po mężu nazywała się Kadajska) i Stefanię (po mężu nauczycielu Komanowską). Joanna przeżyła szczęśliwie wojnę, po wojnie wyjechała do Chicago. Stefania razem z mężem została wywieziona w czasie okupacji sowieckiej na Sybir, gdzie zmarł mąż Stefanii. Po wojnie Stefania wróciła do Polski, odnalazła Piotrowskich w Sanoku, na jakiś czas zamieszkała u nich. Po kilku latach poznała i wyszła za mąż za Stanisława Bieleckiego, właściciela zakładu techniczno-szkoleniowego w Sanoku. Brat Bronisławy, Włodzimierz Prokop, ukończył przed wojną medycynę w Krakowie, został lekarzem w rodzinnym Tłumaczu, gdzie miał mały własny szpitalik i aptekę. Wojna zagnała go (z żoną Olgą), poprzez Jugosławię aż do USA, do Syracuse w stanie Nowy Jork (niedaleko Buffalo).
      Teofil z Bronisławą Piotrowscy stworzyli dobraną parę małżeńską, Bronisława otrzymała z domu bardzo dobre wychowanie, okazała się wspaniałą żoną i matką, a także doskonałą gospodynią w domu.
      Doczekali się co najmniej dwójki dzieci, synów, Emiliana (ur. 10.01.1917r.) i Zenona (ur. 1919r.).

      Rodzinie powodziło się bardzo dobrze, dzieci kształciły się. Wszystko przerwała wojna, która wypędziła rodzinę Teofila z Tłumacza na zachód, na tereny obecnej Polski. Piotrowscy nie pojechali na Ziemie Zachodnie po 1945r., zatrzymali się w Sanoku, rodzinnym mieście Teofila, tu osiedli na stałe, tu pomarli i na sanockim cmentarzu zostali pochowani. Bronisława zmarła 21.09.1954r. (nagle, na serce), Teofil zmarł na wylew 25.02.1962r. Pochowany został na cmentarzu w Sanoku.

* * *

      Córka Marcina, Karolina (ur. 1886r. w Sanoku), wyszła za mąż za Stanisława Krzana (ur. 1884r. w Łańcucie), którego poznała w Rawie Ruskiej. Stanisław przychodził do restauracji dziadków („przyszywanych”, rodziców drugiej żony Marcina, Joanny) Karoliny na obiady. O rodzinie Stanisława nic bliżej nie wiadomo. Stanisław był pracownikiem kolei austriackich, w czasie I wojny św. dowoził amunicję na fronty.
      Po wojnie Karolina z mężem wędrowała po różnych miastach Polski, w zależności gdzie rzucił Stanisława przydział służbowy (pracował dalej na kolei, był asesorem), m.in. Krzanowie mieszkali w Tarnopolu (tam urodziła się ich córka Maria), Łodzi, Kowlu. Wreszcie osiedli w Łunińcu na Polesiu, dużej stacji węzłowej na liniach Pińsk – Homel i Baranowicze – Sarny. Trochę później kupili majątek w Lubożerdzi koło Łunińca. Wcześniej doczekali się kolejnych, obok Marii, dzieci, syna Bronisława i córki Zygmunty, które, niestety, zmarły w dzieciństwie, Zygmunta w wieku 7 lat, Bronisław mając rok. Po ich śmierci Karolina i Stanisław doczekali się jeszcze jednego dziecka, syna Feliksa.
      Do wojny Krzanowie mieszkali po Łunińcem, powodziło im się bardzo dobrze. Dzieci pokończyły gimnazjum i studiowały (Maria w Wilnie, Feliks w Warszawie). Wojna przerwała szczęśliwe życie rodziny Karoliny. Córka Maria zdążyła jeszcze wyjść za mąż za Waldemara Czekanowicza, dyrektora rzeźni w Łunińcu, który krótko później (w 1941r.) zaginął podczas wojny niemiecko-bolszewickiej (prawdopodobnie został rozstrzelany). W 1941 Karolina z mężem i synem zostali wywiezieni, jak duża część Polaków, na północny-wschód Rosji, gdzie Stanisław wylądował w więzieniu w Kirowie, a Karolina wylądowała na Syberii, w okolicach Nowosybirska, gdzie pracowała przy wyrębie lasu. Na szczęście dla Krzanów nastąpiło porozumienie Sikorskiego w sprawie utworzenia w Rosji polskiej armii i Stanisław i Feliks (niezależnie od siebie, po rozstaniu w 1941 roku nigdy się już, ojciec z synem, nie spotkali) na wiosnę 1942r. dostali się do wojska gen. Wł. Andersa. Razem z armią polską późnym latem 1942r. przedostali się do Iranu. Stanisław, ze względu na wiek i stan zdrowia, został skierowany do pracy urzędniczej w Teheranie (później w Isfahanie). Z biegiem czasu przeszedł do cywila i wyjechał do Południowej Rodezji (dzisiaj Zimbabwe), gdzie zmarł na malarię 17.08.1945r. Feliks został kanonierem 7 Pułku Artylerii Konnej. Niestety, Karolinie nie udało się ewakuować z armią polską z ZSRR, pozostała w kołchozie na terenie Uzbekistanu, jakiś czas potem (prawdopodobnie w marcu 1945r., ale to nie jest pewne) zmarła z chorób i głodu w Urgenczu, tam gdzie rozstał się z nią Feliks. Pomoc zorganizowana przez syna w ambasadzie australijskiej w Iranie nigdy do niej nie dotarła. Feliks przebywając w Palestynie dokończył przerwaną przez wojnę naukę i jako ekstern zdał maturę w Szkole Junaków. Został przerzucony na front włoski, wziął udział w walkach polskiego korpusu we Włoszech, m.in. w bitwie pod Monte Cassino (Feliks dowoził amunicję na pierwszą linię walk), walkach pod Ankoną i Bolonią. Podczas bitwy pod Monte Casino spotkał swojego kuzyna, Zenona Piotrowskiego, syna Teofila.
      Z wojska Feliks został zdemobilizowany w 1947r. w Predazzo. Po zakończeniu działań wojennych pozostał we Włoszech. Tam ukończył studia weterynaryjne (rozpoczął naukę na medycynie, ale ze względu na możliwość uzyskania stypendium zmienił kierunek), uzyskał tytuł doktora nauk medycznych. Podjął pracę, ożenił się i doczekał córki. Po kilku latach wyjechał z rodziną do Stanów Zjednoczonych, najpierw zamieszkał w Nowym Jorku, później przenosił się do różnych miast (m.in. mieszkał w Buffalo i Filadelfii, gdzie pracował przez 3 lata jako pracownik naukowy w uniwersytecie Madison), wreszcie osiadł na stałe w Chicago jako kierownik laboratorium badań mięsa i drobiu w Departamencie Rolnictwa USDA. W 1985 roku przeszedł na emeryturę.
      Doczekał się trzech córek, pięciu wnuczek i trzech wnuków.
      W 1992 roku przyjechał do Polski i zakupił w Krynicy dom, który przebudował na pensjonat „Feliks”. Ożenił się powtórnie, z Polką przebywającą w Ameryce. Żona Maria pochodzi ze Starej Wsi pod Brzozowem, tak że ma wiele wspólnego z rodzinnym matecznikiem Piotrowskich. Ukończyła studia historyczne na Uniwersytecie Wrocławskim (wcześniej Liceum Sztuk Plastycznych w Nowym Wiśniczu, po którym pracowała jakiś czas jako projektantka w Zakładach Porcelany Stołowej w Wałbrzychu)), przez wiele lat pracowała jako nauczycielka w liceum w Wałbrzychu. Po przejściu na emeryturę wyjechała do Stanów, gdzie zaangażowała się do pracy także jako nauczycielka.
      Teraz (rok 2006) Krzanowie, Feliks i Maria, żyją „pomiędzy” Polską i USA, w Chicago Maria pracuje w szkolnictwie, a Feliks udziela się społecznie w różnych organizacjach. Feliks od lat jest bardzo aktywnym działaczem amerykańskiej Polonii. Był jednym z założycieli i wieloletnim prezesem Polskiego Związku Ziem Wschodnich. Był przez pewien czas prezesem Stowarzyszenia Polskich Kombatantów im. Gen. Wł. Andersa, a także Polskiego Komitetu Imigrantów, ciągle jest aktywnym działaczem wielu innych stowarzyszeń polonijnych. Feliks doczekał się w swoim życiu wielu odznaczeń honorowych, zarówno wojskowych, jak i cywilnych. Wśród nich War Medal, British Star, Italy Star, Cross Monte Casino, Złoty Krzyż Polski Walczącej, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (przyznany mu przez prezydenta Lecha Wałęsę w 1994r.), Odznakę Zasługi (przyznaną przez prezydenta G. Busha). Za zasługi wojenne został awansowany na stopień oficerski WP, jest podporucznikiem. Co roku jeździ na kilka miesięcy do Polski. Razem z żoną zwiedził nie tylko całą Polskę, ale także Ukrainę, Białoruś, Słowację, całą Europę Zachodnią i wiele innych krajów.

 
Do podrozdziału 'Trudne lata (Piotrowscy Spod Mogiły)'
Do spisu treści
Do podrozdziału 'Trudne lata (Frynie-Piotrowscy)'

 
Do witryny Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny
Powrót do witryny Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny"