Władysław Henryk Piotrowski
 
Piotrowscy ze Strachociny w Ziemii Sanockiej

 

1. Pierwsza połowa XX wieku - Początki wielkiej emigracji

Omówienie czasów |  Wołacze-Piotrowscy |  Berbecie-Piotrowscy
Piotrowscy „spod Stawiska” |  Giyry-Piotrowscy |  Rodzina Piotrowskich „z Kowalówki”
Kondy-Piotrowscy |  Piotrowscy „spod Mogiły” |  Błaszczychy-Piotrowscy
Frynie-Piotrowscy |  „Błażejowscy”-Piotrowscy |  „Jajasie”-Piotrowscy

      „Klan” Piotrowskich „z Kowalówki”

      Jak już wspomniano w poprzednim rozdziale, „klan” Piotrowskich „z Kowalówki”, potomków Szymona „z Kowalówki”, z biegiem czasu podzielił się na kilka gałęzi, w tym linię senioralną, właściwych Piotrowskich „z Kowalówki”.

      Piotrowscy „z Kowalówki”:

      Najstarszy syn Andrzeja Piotrowskiego „z Kowalówki”, Jan (ur. 19.08.1985r.), dał się unieść fali emigracyjnej i jako młody, 24-letni chłopak wyjechał do USA. Jego najmłodszy brat Józef miał wtedy 1 rok życia, tak więc praktycznie bracia nigdy się osobiście nie znali, utrzymywali ze sobą tylko kontakt listowy. Jan wypłynął do USA z Antwerpii w Belgii ok. 5 grudnia 1909r. na statku "Finland" armatora Red Star Line. Do Nowego Jorku na słynną Ellis Island przybył 14 grudnia 1909r. Jako miejsce urodzenia Jan podał Sanok, jako zawód - pomocnik maszynisty.
      Jan osiadł w Altoona w stanie Pensylwania, mieście, w którym mieszkało już wielu Strachoczan. 14 lipca 1913 roku ożenił się z Heleną Berbeć-Piotrowską (ur. 7.08.1893r.), córką Antoniego Berbecia-Piotrowskiego z pierwszego małżeństwa z Marianną Pęczak. Helena przybyła do USA ze swoim bratem Pawłem 24 maja 1913r., a już w lipcu wyszła za mąż za Jana. Prawdopodobnie młodzi znali się dobrze już wcześniej w Strachocinie (i mieli się "ku sobie"), Helena przywędrowała za ocean za narzeczonym. Więcej informacji o Helenie i jej rodzinie podano przy omawianiu "klanu" Berbeciów-Piotrowskich.
      W małżeństwie Jan i Helena doczekali się 9 dzieci, Andrew'a Theophila (ur. 25.04.1914r.), Waltera Bernarda (ur. 22.05.1915r.), Katarzyny "Kay" - Clementine, (ur. 27.06.1916r.), Stanleya-Stanisława Franka (ur. 3.10.1917r.), Blanche-Bronisławy (ur. 7.12.1918r.), Verny - Jadwigi (ur. 10.10.1920r.), Marceli Marii - Mary (ur. 18.01.1922r.), Nellie (ur. 17.09.1923r.) i Josepha Michaela (ur. 24.09.1925r.).

      3 czerwca 1916 roku Jan złożył w hrabstwie (powiecie) Blair "Petition for Naturalisation" (prośbę o naturalizację). Jako jego świadkowie wystąpili rzeźnik Stanley A. Emerly i Walter Kocolowski, obydwaj z Altoona. 11 kwietnia 1922 roku Jan wypełnił "Declaration of Intention" Departamentu Pracy. Mieszkał wtedy w Altoona przy Eleventh Avenue pod numerem 1922. Certyfikat obywatelstwa USA otrzymał 29 września 1926 roku w sądzie Common Pleas Court hrabstwa (powiatu) Blair w Hollidaysburg w Pensylwanii. Mieszkał w tym czasie w East Juniata przy Fifth Avenue pod numerem 1923.

      Jan pracował jako maszynista kolejowy w Pensylwania Railroad w Altoona, skąd przeszedł na emeryturę 1 lutego 1952 roku. Przez całe życie był członkiem parafii rzymsko-katolickiej Św. Św. Piotra i Pawła w Altoona. Przez wiele lat był członkiem Towarzystwa Świętego Imienia Jezus, oraz członkiem Bractwa Św. Stanisława Kostki. Ponoć lubił amerykańską whiskey, namiętnie palił papierosy i słuchał polskiej muzyki. Jan i Helena do końca życia mówili po angielsku z polskim akcentem. Posiadali własny dom w Altoona przy ul. 18-tej numer 1905, z małym ogródkiem. Po śmierci Heleny dom został przez rodzinę sprzedany.
      Wnuczka Jana Rosemarie wspomina jak w 1963 roku Jan i Helena obchodzili "Złote Gody" - 50-tą rocznicę ślubu. Uroczysta msza w ich intencji odbyła się w kościele Św.Św. Piotra i Pawła, po mszy dzieci i wnukowie wzięli udział w śniadaniu w kościelnej sali. Wieczorem odbyło się przyjęcie dla krewnych i przyjaciół w sali Towarzystwa Św. Stanisława, w którym udział wzięło 150 osób.
      Przez długie lata Jan utrzymywał bliskie kontakty z rodziną brata w Polsce. Przysyłał paczki z odzieżą i obuwiem, a także niejednokrotnie drobne ilości pieniędzy. Po śmierci Jana kontakty te podtrzymywały jego dzieci. Z biegiem czasu rodzina Jana zamerykanizowała się, z użycia powoli wychodził język polski, ale Jan i Helena do końca życia czuli się Polakami (i Amerykanami jednocześnie, nie kolidowało to ze sobą). Prowadzili polską kuchnię, wnuczki po latach wspominały pierogi z ziemniakami i z kapustą u babci, a także babcine ciasteczka "chruściki" (z angielska "chruschiki"). A także staromodne, nastrojowe wnętrze domu dziadków oraz wyprawy z babcią do Domu Polskiego, gdzie Helena gotowała i piekła na wesela polskie tam urządzane. U dziadków Piotrowskich bardzo często spotykała się ich liczna rodzina na przyjęciach z różnych okazji.

      Jan dożył wieku blisko 80 lat, zmarł 14.03.1965r. w Colonial Beach w Wirginii (USA) na atak serca podczas odwiedzin syna Stanleya. Pochowany został na cmentarzu katolickim Św.Św. Piotra i Pawła w Altoona w Pensylwanii. Helena zmarła 17 czerwca 1970 roku w Mercy Hospital w Altoona, została pochowana obok męża..

      Średni syn Andrzeja, Piotr (ur. 18.06.1891r.), wziął udział w I wojnie światowej. Zgłosił się do wojska jako ochotnik w pierwszych dniach wojny, na fali patriotycznego uniesienia. Nie był to odosobniony przypadek, pod wpływem propagandy państwowej, przedstawiającej wojnę z Rosją i jej sojusznikami jako patriotyczny obowiązek każdego obywatela Galicji, duża ilość młodych chłopaków zgłaszała się na ochotnika nie czekając na formalną mobilizację. Dla Piotra wojenna „przygoda” skończyła się tragicznie, zginął zaraz na początku wojny (w zimie 1915r.) w Serbii, umierał na oczach swoich kolegów ze Strachociny.

      Najmłodszy syn Andrzeja, Józef (ur. 31.08.1908r.), był pupilkiem całej rodziny. Zdecydowanie młodszy od swojego rodzeństwa (matka miała 42 lata jak się urodził), po wyjeździe Jana i śmierci Piotra jedyny mężczyzna pośród czterech sióstr, był prawdziwym „królewiczem” w rodzinie. Przy tym doniosłe znaczenie miały jego cechy charakteru, był ogromnie wesoły i towarzyski. Od najmłodszych lat wodził rej wśród swoich rówieśników, był pierwszym kawalerem we wsi. Czynnie działał w Kole Młodzieży, organizował festyny i bale. Był podporą młodzieżowego teatru, miał duży talent aktorski, najlepiej czuł się w rolach komediowych, w sztukach Fredry, Bałuckiego, itp. Strachockie dziewczyny lgnęły do niego, rywalizowały o niego między sobą. Może dlatego nie ożenił się w rodzinnej wsi tylko poszukał sobie partnerki w sąsiedniej Bażanówce.
      Jego „wybraną” została młoda, zaledwie 18-letnia (9 lat młodsza od Józefa), Józefa Żyłka (ur. 5.03.1917r.). Po ślubie młodzi zamieszkali w domu „na Kowalówce”, Józef prowadził rodzinne gospodarstwo, mocno okrojone przez posagi starszych sióstr. Wkrótce urodził się Józefowi syn, Roman Marcin (ur. 11.11.1936r.).
      Józef wziął udział w kampanii wrześniowej 1939r., na szczęście wrócił z niej cało i zdrowo, mimo wielu przygód mrożących krew w żyłach, o których opowiadał do końca życia. M.in. o tym jak cudem uszedł z życiem z ataku lotniczego, kiedy położył się na nim starszy kolega poświęcając swoje życie, aby Józef mógł wrócić do młodej żony i synka.
     
Oprócz Romana Józef i Józefa mieli jeszcze dwójkę dzieci, Kazimierza Władysława (ur. 17.03.1940r.) i Genowefę Katarzynę (ur. 14.09.1945r.).

      Po wojnie Józef podjął pracę w Kopalni Strachocina. Pracował tam przez całe życie, aż do emerytury w 1973r. Przez większość czasu Józef pełnił funkcję komendanta kopalnianej straży pożarnej. Oczywiście, przez cały ten czas prowadził także rodzinne gospodarstwo. Nie było ono duże, zajmowało obszar niewiele ponad 3 ha („półćwiartek”, tj. 1/8 średniowiecznego łana). Drugą połowę dziedzictwa ojca Andrzeja obejmowały posagi sióstr Józefa.
      Józef przez całe życie był niezmiernie żywotny. Humor go nie opuszczał nigdy, był zawołanym gawędziarzem. Facecjami sypał jak z rękawa. M.in. słynne były jego niekończące się opowieści o fantastycznym kraju o nazwie Liberyja, „gdzie pieniądze na drzewach rosną” (czasem chodziło o buty gumowe, które rosły na drzewach). Niezmiernie lubił płatać figle, zawsze bardzo śmieszne i nieszkodliwe dla innych. Uwielbiał przebieranki, nawet jako stary człowiek potrafił ubrać się w jakieś amerykańskie, cudaczne ubranie, wymalować się szminką i przyjść do sąsiadów w okresie świąt Bożego Narodzenia czy nawet na imieniny. Towarzyszyła mu najczęściej żona Józefa, która jak mogła starała się „nadążyć” za pomysłami męża. Józef był ogromnie popularny wśród współczesnych mu mieszkańców wsi, pod tym względem mógł konkurować ze swoim słynnym prapradziadkiem Szymonem. Popularności Józefowi dodatkowo przysparzały występy w wiejskim teatrze. Jak już wspomniano, od młodości grywał z upodobaniem role komediowe. Najsłynniejsza z nich to rola Papkina w „Zemście” Fredry. Jego charakterystyczna twarz, wcześnie poorana licznymi zmarszczkami (to wynik ciągłego śmiechu!), budziła wesołość gdy tylko pojawił się na scenie. Ale występował także w rolach dramatycznych. Anegdota mówi o tym jak to w „Chacie za wsią” grał tak sugestywnie (głównego bohatera, młodego Cygana), że po ostatniej scenie, w której popełnia samobójstwo, z pierwszego rzędu wyskoczył ks. Barcikowski z ostatnim namaszczeniem.
      W życiu codziennym Józef był bardzo solidnym człowiekiem. Doskonały pracownik na Kopalni, sumienny, skrupulatny w wypełnianiu obowiązków nadzoru nad bezpieczeństwem pożarowym (a w kopalni gazu było to szczególnie ważne!), jednocześnie wymagający ale i wyrozumiały dla podwładnych, nie tolerował bylejakości. Podobnie było z pracą w polu. Był bardzo pracowity, szybki w robocie, lubił się popisywać swoją sprawnością fizyczną. Już jako starszy mężczyzna z dumą popisywał się przed sąsiadami (i najmłodszymi słuchaczami) swoimi bicepsami. Do polityki nie miał zbyt dużego zainteresowania. Oczywiście, jak ogromna większość Strachoczan (a chyba wszyscy Piotrowscy) niechętnie przyjmował zmiany zachodzące po wojnie w systemie politycznym i gospodarczym w Polsce, ale nie komentował ich tak zawzięcie jak inni. Był bardzo religijny, szczególnie w starszym wieku. Był to zapewne wpływ Józefy, która tworzyła w domu wyjątkową atmosferę pobożności, ale i kultywowanie rodzinnych tradycji Piotrowskich „z Kowalówki”, idącej od Kazimierza, pradziadka Józefa.
      W 1953 roku Józef pobudował nowy dom mieszkalny. Stary dom Andrzeja był jeszcze w niezłym stanie technicznym, ale zupełnie nie odpowiadał szybo zmieniającym się standardom cywilizacyjnym. W nowym domu, co prawda jeszcze tradycyjnie drewnianym, zastosowano już nowe rozwiązania wnętrz. Wygospodarowano trzy pokoje, kuchnia była stosunkowo mała, codzienne życie toczyło się w sąsiednim pokoju. Mały piec chlebowy i trzon kuchenny zbudowane były z kolorowych kafli. Pod domem była mała murowana piwnica do przechowywania ziemniaków i warzyw na zimę. Dom jako całość prezentował się bardzo ładnie, oszalowany deskami (pierwowzorem „sajdingu”!), pomalowany jasnoszarą farbą, pod dachem z ocynkowanej blachy, z biegiem czasu doczekał się małego ganeczku. Pod względem architektury reprezentował prawdopodobnie najciekawszy jej okres w Strachocinie. Zarówno domy starsze, jak i nowsze (te zdecydowanie!) miały o wiele mniej urody.
      Józef dożył prawie wieku 82 lat, zdążył pochować młodszych od siebie sąsiadów, kuzynów i najbliższych przyjaciół, Stanisława i Kazimierza Błaszczychów-Piotrowskich, zmarł 7.06.1990r. Józefa przeżyła męża tylko o 8 lat (była młodsza od niego o 9 lat), zmarła 9.10.1998r. Oboje zostali pochowani na strachockim cmentarzu, pod wspólnym nagrobkiem, na którym umieszczono napis „Piotrowski z Kowalówki”, co jest ewenementem w Strachocinie, na nagrobkach dotychczas nie umieszczano przydomków. Obydwom uroczystościom pogrzebowym przewodniczył syn Józefa, ks. Kazimierz.

      Najstarsza córka Andrzeja, Maria (ur. 19.04.1888r.), wyszła za mąż za Jakuba Puchkę (ur. 25.07.1881r.). Jakub nie pochodził ze Strachociny, chociaż jakiś związek z nią miał – rodzinna tradycja mówi, że był nieślubnym dzieckiem Edmunda Kazimierza Dydyńskiego, właściciela strachockiego folwarku. Trudno powiedzieć dzisiaj na ile była to prawda, ale z pewnością prawdą jest, że matka Jakuba przebywała w dworze Dydyńskich, a pan Edmund lubił młode panienki. Po ślubie Puchkowie zamieszkali w Strachocinie, doczekali się czterech córek, Anieli (ur. 1908r.), Genowefy (ur. 1919r.), Marceli Jadwigi (ur. 30.07.1921r.) i Kazimiery (ur. 23.12.1923r.). Jakub zmarł w wieku 68 lat 17 marca 1949r., Maria przeżyła męża 11 lat, zmarła 24 stycznia 1960r. Obydwoje pochowani są na strachockim cmentarzu.
      Najstarsza córka Marii, Aniela, wyszła za mąż za Strzeleckiego z Zagórza i tam zamieszkała. Miała dwójkę dzieci, Jana i Elżbietę. Jan był długoletnim dyrektorem szkoły w Zagórzu.
      Młodsza córka Marii, Genowefa, ukończyła gimnazjum w Sanoku. W czasie okupacji niemieckiej brała udział w ruchu oporu. W czasie zbiorowego aresztowania 16.05.1940r. przez Gestapo udało się z przyjaciółmi uciec do lasu. Była w samej sukience, boso, a w lesie było chłodno, zimna rosa, Genowefa przeziębiła się, rozchorowała i krótko potem zmarła.
      Kolejna córka Marii, Marcela, wyszła za mąż za Józefa Sołtysika z Sanoka. Sołtysikowie mieli dom w miejscu, gdzie teraz znajduje się nowsza część starego sanockiego cmentarza. Mieli dwójkę dzieci, Antoniego (ur. 1940r.) i Marię (ur. 1945r.). Antoni ukończył sanockie liceum i wydział handlu zagranicznego na warszawskiej SGPiS (dzisiejsza SGH). Wyemigrował na Zachód, prawdopodobnie do USA. Ożenił się ale nie doczekał się dzieci. Maria ukończyła liceum i studia ekonomiczne. Powróciła do Sanoka, pracowała w Zakładach Mięsnych, nie wyszła za mąż (mimo że była ładną dziewczyną), obecnie na emeryturze. Mieszka w Sanoku.
      Najmłodsza córka Marii Puchkowej, Kazimiera, wyszła za mąż za strachockiego rodaka, Mieczysława Dąbrowskiego (ur. 29.10.1919r.). Dąbrowscy to jeden z najznakomitszych strachockich rodów, ogólnie szanowany i cieszący się uznaniem, wielokrotnie wspominany wcześniej przy innych okazjach. Mieczysław był synem Antoniego Dąbrowskiego (ur. 14.07.1881r., syn Franciszka i Ewy Żwiryk) i jego drugiej żony, Julianny Radwańskiej, córki Stefana Radwańskiego i Gertrudy Woytowicz. Antoni posiadał gospodarstwo leżące na terenie dawnych dziedzin Piotrowskich, nad Potokiem Kiszkowym, zwanym także czasem Potokiem Dąbrowskich. Mieczysław był postacią bardzo popularną we wsi. Przystojny kawaler, o dobrym pochodzeniu, wykształcony (ukończył sanockie gimnazjum i rozpoczął studia przerwane przez wojnę), wysportowany (był dobrym siatkarzem, próbował także gry w piłkę nożną, doskonały szachista), był atrakcyjną partią małżeńską. Jego wybór padł na Kazimierę.
      Dąbrowscy doczekali się córki Doroty Agnieszki (ur. 9.10.1947r.), po wielu latach także syna Leszka.
      Mieczysław pracował w Kopalni Strachocina, pełnił różne funkcje kierownicze, przez jakiś czas był kierownikiem Kopalni w Strachocinie. Pod koniec kariery zawodowej pracował na kierowniczym stanowisku w Lubaczowskiem. Kazimiera Dąbrowska zmarła dość wcześnie, w wieku 55 lat, 28 maja 1988r. Mieczysław pięć lat później, 1 lipca 1993r. Zostali pochowani na strachockim cmentarzu.
      Córka ich, Dorota, piękna dziewczyna, wyjechała ze Strachociny do Warszawy, ukończyła studia w zakresie geologii, wyszła za mąż za Jerzego Kachanka i wyjechała z Polski z rodziną, najpierw do Szwecji a później do Kanady. Jerzy pracuje w sądzie w Toronto jako specjalista językowy (nie tylko jako tłumacz). Syn Kazimiery, Leszek, nie ożenił się, mieszka w Strachocinie, w rodzinnym domu Dąbrowskich.

      Kolejna córka Andrzeja Piotrowskiego „z Kowalówki”, Franciszka (ur. 30.0.1894r.), wyszła za mąż za Bernarda Winnickiego (ur. 18.08.1892r.), przedstawiciela kolejnego znakomitego strachockiego rodu.
      O Winnickich wspominano wielokrotnie wcześniej. Bernard był synem Jana Winnickiego (ur. 6.6.1850r., syn Wojciecha Winnickiego i Heleny Cecuły) i Marianny Radwańskiej (córka Grzegorza i Antoniny Szmyt). Jego starszy brat Józef (ur. 6.03.1885r.) został księdzem, z biegiem lat uzyskał tytuł prałata, przez wiele lat pełnił funkcję proboszcza polskiej parafii w Buffalo w USA. Był znanym działaczem polonijnym. Na emeryturę wrócił do rodzinnej Strachociny i tutaj zmarł (w 1969r.). Pochowany na miejscowym cmentarzu, dla uczczenia jego zasług dla miejscowego kościoła (m.in. ufundował dzwony przed wojną) umieszczono w przedsionku tablicę pamiątkową ku jego czci.
      Franciszka z Bernardem doczekali się piątki dzieci, Stefanii Marceli (ur. 14.09.1920r.), Jana Stefana (ur. 26.12.1922r.), Józefa Piotra (ur. 28.07.1925r.), Jadwigi Marty (ur. 7.01.1928r.) i Zofii (ur. 11.01.1933r.).
      Najstarsza córka Franciszki, Stefania, wyszła za mąż za Władysława Garbaszewskiego (ur. 9.05.1923r.) z Sanoka. Garbaszewscy zamieszkali w Sanoku, obydwoje nie żyją. Stefania zmarła 14.06.1993r., Władysław 8.05.1994r., pochowani na cmentarzu w Sanoku.
      Starszy syn Franciszki, Jan, był jednym z pierwszych Strachoczan, którzy powędrowali do „szkół”. Niestety, jego naukę przerwała wojna, po wojnie Jan ukończył Technikum Naftowe w Krośnie, pracował w Kopalnictwie.
      Młodszy syn Franciszki, Józef, poszedł w ślady swojego stryja, został księdzem, był przez wiele lat proboszczem w Zagórzu k/Sanoka.
      Średnia córka Franciszki, Jadwiga, wyszła za mąż za strachockiego rodaka, sąsiada zza płotu, Bronisława Daszyka (ur. 6.01.1923r.), syna Józefa Daszyka i Wiktorii z Dąbrowskich (córka Macieja i Marianny z Radwańskich), wnuka Jana Daszyka i Katarzyny z Szumów-Piotrowskich (córka Walentego Szuma-Piotrowskiego i Marianny z Błażejowskich). Daszykowie zamieszkali w Strachocinie.
      Najmłodsza córka Franciszki, Zofia, wyszła za mąż za Jana Masteja (pochodzi spoza Strachociny) i pozostała na rodzinnym gospodarstwie Winnickich.
      Bernard Winnicki był postacią znaczącą i ogólnie szanowaną w Strachocinie. W latach 20-tych był komendantem wiejskiej Straży Pożarnej, w latach 30-tych sołtysem. Zmarł 14.01.1968r., Franciszka zmarła 10.12.1971r., obydwoje zostali pochowani w rodzinnym grobowcu na strachockim cmentarzu.

      Kolejna córka Andrzeja Piotrowskiego „z Kowalówki”, Aniela (ur. 21.05.1897r.), wyszła za mąż za Jana Heleńskiego (ur. 15.07.1897r.), syna Franciszka Hyleńskiego (ur. 1.11.1872r., syn Marcina Chylińskiego i Tekli Winnickiej) i Karoliny Woźniak (córka Wojciecha Woźniaka i Katarzyny Radwańskiej). Po ślubie młodzi zamieszkali w domu rodzinnym Anieli.
      Krótko po tym na świat przyszła ich córka Ludwika Anna (ur. 29.08.1927r.). Nieciekawa sytuacja materialna młodego małżeństwa zmusiła Jana do szukania szczęścia (i pieniędzy) za granicą. Wyjechał do Argentyny, a nie jak większość rodaków do USA. Z Argentyny Jan już nigdy nie wrócił do żony i córki. Pisał listy, próbował nawet ściągnąć żonę z córką, te jednak nie zdecydowały się na wyjazd, pozostały w Polsce, na ojcowiźnie.
      Po wybudowaniu nowego domu przez Józefa i zburzeniu starego, Aniela przeniosła się do starego domu Kondów-Piotrowskich, który właśnie opuścili strachoccy nauczyciele, Dudyczowie. Wynajmowali oni ten dom podczas ich pobytu w Strachocinie. Po przejściu Dudyczowej na emeryturę wynieśli się oni do Sanoka i dom pozostawał pusty. Stał on w dolnej części działki Piotrowskich „z Kowalówki”, sąsiadował blisko z domem Kazimierza Błaszczychy-Piotrowskiego. Aniela zamieszkała sama z córką, gospodarząc na maleńkim gospodarstwie, które Aniela otrzymała w posagu po ojcu. Gdy Ludwika dorosła, wyszła za mąż za Stanisława Sitka (ur. 16.09.1926r.), syna Franciszka Sitka i Karoliny Bańkowskiej, strachockiego rodaka. Ślub odbył się 9.02.1957r. Wkrótce przyszedł na świat syn Jerzy. Kilka lat później (17.07.1960r.) Ludwika zmarła przy porodzie córki Małgorzaty (córka przeżyła). Stanisław krótko po tym smutnym, tragicznym zdarzeniu ożenił się powtórnie, z Krystyną Bar z Żurawicy. Mała Gosia potrzebowała matczynej opieki. Stanisław wyprowadził się z domu teściowej z córką i nową żoną, mały Jerzy pozostał przy babce Anieli. Aniela zmarła 29.01.1969r., została pochowana obok swojej córki. Jerzego przygarnął do swojego domu wuj Józef Piotrowski „z Kowalówki”, a stary dom Kondów-Piotrowskich został rozebrany. Jerzy Sitek nie ożenił się, mieszka do dzisiaj samotnie w domu „na Kowalówce” po śmierci Józefa i jego żony i wyprowadzeniu się ze wsi ich dzieci. Dostaje małą rentę (jest inwalidą), z której utrzymuje się sam i dom.

      Najmłodsza córka Andrzeja Piotrowskiego „z Kowalówki”, Bronisława (ur. 15.09.1901r.), wyszła za mąż za kolejnego przedstawiciela rodu Winnickich, Władysława Winnickiego (ur. 1.08.1896r.), syna Józefa (ur. 1.2.1869r., syn Jakuba i Marianny Zielonka) i Magdaleny Romerowicz (córka Macieja i Kunegundy Wożniak). Władysław to daleki krewny Bernarda, męża starszej siostry Franciszki, ich pradziadkowie, Józef i Wojciech Winniccy, byli braćmi. Młodszy brat Władysława, Jan, ożenił się po sąsiedzku, z Zofią Wołacz-Piotrowską. Jan prowadził kuźnię w pobliżu Piotrowskich „z Kowalówki”.
      Po ślubie Bronisława zamieszkała w domu Winnickich. Władysławowi urodziła trójkę dzieci, Stanisława Andrzeja (ur. 1.02.1926r.), Mariannę (ur. 6.02.1930r.) i Józefa Jana (ur. 17.03.1939r.).
      Stanisław ukończył liceum pedagogiczne, całe życie pracował jako nauczyciel (przez krótki czas nawet w Strachocinie), wiele lat był dyrektorem szkoły w Niebieszczanach k/Sanoka. Na emeryturze zamieszkał z rodziną w Czerteżu pod Sanokiem, gdzie po śmierci został pochowany na cmentarzu przy zabytkowej cerkwi (służącej jako kościół katolicki).
      Córka Bronisławy, Marianna, długo nie wychodziła za mąż, wreszcie już jako starsza panna (46 lat) wyszła za mąż za Edwarda Dańczyszyna z Sanoka (ślub 12.06.1976r.). Nie miała dzieci. Mieszka w nieodległym Lalinie.
      Młodszy syn Bronisławy, Józef, ożenił się ale nie doczekał dzieci. Pracując na kolei uległ ciężkiemu wypadkowi, stracił rękę i nogę. Mimo swojego kalectwa był niezwykle żywotny i wesoły. Zmarł dość młodo, 11.05.1998r., pochowany na strachockim cmentarzu. Mąż Bronisławy Władysław zmarł 18.08.1969r., Bronisława zmarła kilka lat później.

 
Do podrozdziału 'Giyry-Piotrowscy'
Do spisu treści
Do podrozdziału 'Kondy-Piotrowscy'

 
Do witryny Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny
Powrót do witryny Stowarzyszenia Piotrowskich ze Strachociny"